Kochani!
To już ostatnia relacja, bo jutro (inaczej, niż było planowane), zaraz po kolacji wyjeżdżamy i obawiam się, że nie zdążę już napisać. Niemniej jednak powiem Wam, jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień, ale to na koniec.
Zacznijmy, jak zwykle, od rana.
8:00 - gimnastyka leśna, już bez brzóz. 9:00 - śniadanie, już bez dyplomów i zaszczytów ;)
Po śniadaniu fitness, a po nim - po jabłka do sklepu, bo na śniadanie zjadłam bardzo mało. Następnie do domku, czytać, oglądać, itd. Obiad o 13.45. Zaraz po obiedzie poszłyśmy sobie z Elką do Sikorzyna. Tym razem same, a więc - w końcu z książką i nutami na spokojnie - nikogo do oprowadzania, nikogo do koncertów wymuszonych. Pogoda dziś była piękna - gorąco i słonecznie! Wysmarowałyśmy się zatem kremem z faktorem 50 (żeby się przypadkiem nie opalić ;)) ) i wyruszyłyśmy na spotkanie ze słońcem. W Sikorzynie w końcu spotkałyśmy pana Leszka Zakrzewskiego - właściciela dworku. Cudowny człowiek! Normalnie go uwielbiam :) Jest pewnie koło 50., jest bardzo przystojny, ma poczucie humoru i klasę. Jest konserwatorem zabytków w Gdańsku. Sikorzyno kupił jako ruinę i powoli doprowadził je do takiego pięknego stanu, jaki prezentuje dziś. Tak naprawdę nie spodziewałam się, że mnie pozna, a on nie dość, że mnie poznał i uściskał, to jeszcze przedstawił mnie swojej córce Marcie, jako swoją przyjaciółkę :) Poza tym - wymógł na nas obietnicę, że przyjedziemy też jutro, no więc już wiecie, jaki mamy plan na po obiedzie :)
Tak, że do kolacji czas upłynął cudownie!!
Na kolację była (z dobrych rzeczy) marchewka surowa i pyszne leczo, więc się objadłam nieprzytomnie, a potem był koncert zespołu Śliwiński Band. Ekstra grali!! Ten Wojtek Śliwiński - wokalista, został polecony przez panią Skrętkowską (od Szansy na sukces), która była ze mną na turnusie w ubiegłym roku. Grali taką muzykę do tańczenia - dużo rock'n'rolla, którego ja uwielbiam, więc się wyszalałyśmy. Nawet jeden pan powiedział mi na ucho, że świetnie tańczę właśnie ten taniec. He he :) (sama to tańczę, ale w parze już rock'n'rolla to za bardzo nie umiem). Poza tym, na tym wieczorku pożegnalnym, bo to to właśnie było, podali jabłka pieczone. Zjadłyśmy z Elą po 3 !! i teraz umieramy kompletnie i pewnie przytyłam z powrotem to, co schudłam. Ale było fajnie :)
Teraz trochę poczytamy i spać.
A plan na jutro jest taki: rano jest gimnastyka w lesie, potem śniadanie, po śniadaniu o 10:00 - fitness (ostatni), o 13.45 - obiad. W tzw. międzyczasie musimy się spakować i zapakować do samochodu tak, żeby mieć na po obiedzie auto gotowe do drogi. O 14.30 ja mam manicure, który mam nadzieję nie potrwa długo i, jak tylko skończę, wsiadamy tym razem w samochód i jedziemy do Sikorzyna - pożegnać się i na herbatę. Wracamy na kolację, odbieramy prowiant za sobotnie śniadanie i zamówione jedzenie i zaraz po kolacji, czyli pewnie ok.18.30 wyruszamy w drogę powrotną do Konina. I w sobotę rano, czyli po 9.00, bo jeszcze mam podpisać jakieś dokumenty, wyruszam do Krakowa.
I to by było na tyle.
Żegnam Was z Gołubia - ja, która przeżyłam i to w dobrym humorze :) Dzięki, że mieliście tyle samozaparcia, żeby czytać te relacje!
Ściskam!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz