poniedziałek, 27 lipca 2009

No to do dzieła! Gołubie dzień 3

Skończyło się słodkie weekendowe lenistwo!

Dziś o 8 - zbiórka przed recepcją, szybki podział na grupy i wymarsz do lasu na tzw. poranny rozruch :) Rzecz w sumie miła, bo nawet słonko świeciło. Pod tym tajemniczym pojęciem nie kryje się nic innego, jak tylko baaardzo łagodne rozciąganie i ćwiczenia na obudzenia o.... jakby na to nie patrzeć....świcie.

Zaraz potem śniadanie, tylko kurczę, tak średnio pamiętam, co było...
Na pewno sok z marchwi i zakwas i chyba 1/2 grapefruita, poza tym surówka z buraków z chrzanem i jakaś z kapusty, której nie jadłam, bo szczerze nie znoszę kapusty. Na ciepło był znów seler i chyba też go zlekceważyłam.

Po śniadaniu był fitness, na który nauczona doświadczeniem wcześniejszego pobytu, zapisałam nas z Elką już wcześniej na pożądaną godzinę, czyli na pierwsze zajęcia o 10:00. Ćwiczenia trwają zaledwie 45 min (cóż to jest w stosunku do wieczności! ;) ), ale jak na moją kondycję trwały całą wieczność i moje mięśnie miały dość już w trakcie III tomu tego "poszukiwania straconego czasu". Niemniej jednak, przeżyłyśmy i byłyśmy całe dumne, będąc w mniejszości tych, którzy ćwiczą zgodnie z rytmem muzyki :)

Potem poszłyśmy spać (tzn ja poszłam, bo mnie się w Gołubiu uruchamia niekontrolowana funkcja sleeping), co jednak szybko się skończyło, bo moja mądra siostra stwierdziła, że czas posiedzieć trochę nad jeziorem. Na całe szczęście wyszło zza chmur trochę słońca, więc to siedzenie i czytanie okazało się nawet w miarę znośne. Ale ilu ludzi się kąpie przy takiej, bądź co bądź, niskiej temperaturze powietrza i zdecydowanie zmiennym nasłonecznieniu! szok! morrrrsy ;)

Następnie w harmonogramie dnia był obiad i tutaj znów mam problem z przypomnieniem sobie, co za pyszności nam zaserwowano ;) ale spróbuję. A więc (niech żyją literacko wyrafinowane początki zdań!): sok wielowarzywny (niezłe świństwo), jabłko (pycha), potem kalarepa z jabłkiem i ogórki małosolne z cebulą oczywiście, gotowana cukinia (no ja bardzo lubię) i zupa jarzynowa (ha ha, jakby było kiedykolwiek cokolwiek innego).

Po obiedzie poszłyśmy na chwilę do domu poczytać, czy cokolwiek zrobić i o 15.45 był wykład doktor Dąbrowskiej o tej jej diecie. No nieźle nawiedzona jest ta baba! Fajnie opowiada, bo rzeczywiście dar narracyjny ma rozwinięty, ale niektóre poglądy ma tak radykalne i konserwatywne, że myślałam poważnie o opuszczeniu tego wykładowego pomieszczenia. Tak czy inaczej, nie opuściłam go, a przyznaję, że takim gadaniem ma wszelkie szanse przekonania nawet tych, którzy na warzywa patrzą mniej więcej z takim sentymentem, jak mój brat na wczesnobarokową operę :)) z całym szacunkiem ;)

Zaraz po wykładzie była kolacja w składzie: Ela, ja, Asia, Monika... :) a skład mineralno-witaminowy, czyli tzw. menu było następujące: sok grejpfrutowy (ewentualnie grapefruitowy), surówka z marchewki, jakaś jeszcze surówka, ale za czorta nie pamiętam jaka i brukselka - bleee. Marchewkę uwielbiam, więc zjadłam chyba wszystkie resztki z wszystkich stolików :D tak, że objadłam się :)

Po kolacji poszłyśmy jeszcze na spacer wokół jeziora - jakieś 5,5 km. Piękne jest to jezioro!! Na pewno jeszcze pójdę kiedyś i wezmę aparat. Takie spokojnie i ciche... i łabędzie pływają bezszelestnie po nim, jak król i królowa na swoich włościach. Słońce też jest jakieś takie oswojone i złote o tej porze... Jednym słowem - spacer się udał.

Teraz tylko lekturka i spać, bo jutro o 8:00 znów gimnastyka.

Z utęsknieniem czekam na bardziej stałe słońce, żeby móc pójść do mojego kochanego Sikorzyna. Nuty już czekają!

Dobrej nocy!

5 komentarzy:

  1. wczesnobarokowe opery są zajebiste!

    jaram się!

    OdpowiedzUsuń
  2. CZOŁEM!
    ja tylko melduje, że kwiatki zyją, poczty brak, remont na IV piętrze i huk niemiłosierny (dobrze ze pojechałas) i ze a propos objadania się, to najbardziej skorzystaja na tym gołebie, bo sobie pozwoliłam sprzątnac Ci z lodówki i parapetu wszytko co juz dla ludzi sie nie nadawało (z marchewka włącznie)

    trzymajcie sie dzielnie,
    będe meldowac na bieząco!

    A HOJ!

    OdpowiedzUsuń
  3. dzięki, Myszko :* zapomniałam na śmierć o lodówce!

    OdpowiedzUsuń