Otóż jest tak, proszę Państwa, wyjaśniono mi, że na głodówce, to normalne, że mogą się zdarzać spadki nastroju, nawet do takich mocno depresyjnych klimatów, które ewidentnie dopadły mnie wczoraj i dziś też (zobaczymy, jak będzie wieczorem, bo chwilowo mi przeszło). Rozmawiałam dziś z panem Wojtkiem, który prowadzi grupę na płynach, czyli tę głodówkową i zapytał mnie tylko, jak się czuję fizycznie. Odpowiedziałam, że dobrze, ale moje psyche jest na poziomie Rowu Mariańskiego mniej więcej. Spojrzał na mnie i zapytał, jaki miałam ostatni rok. Nawet się nie zastanawiałam, co sami wiecie, jaki miałam. Przerąbany, a już ostatnie pół roku, to w ogóle - kilkanaście godzin poza domem, Kraków-Katowice, stres i absolutny brak czasu na odreagowanie go... no i mam teraz. Jak mawiają Rosjanie "i tut sobaka zaryta" - otóż to. Teraz wiem, więc nawet, jak mi nie przejdzie od razu, wiem skąd się bierze taki efekt. A to już dużo. Niemniej jednak, choć to wina tej mojej głodówki, zrezygnować nie zamierzam! Ale ciąć się też nie zamierzam, więc obiecuję solennie, że jak już nie dam rady - przejdę na warzywa.
A teraz o dniu dzisiejszym, a przynajmniej tej części, która już minęła.
Początek standardowy dość, choć z małą wariacją ze względu na tę płynową dietę moją. Otóż - wychodzimy 10 min przed 8:00, żeby w całkowitej ciszy (trochę, jak na tym Bazowym spacerze) przejść taką tajną leśną ścieżką do grupy brzóz. Tam się zatrzymujemy na kilka minut i... hmm, jakkolwiek sekciarsko by to nie brzmiało - przytulamy się do drzew. Wiecie, śmiałam się z tego w zeszłym roku, ale... przyjemne to! Poza tym, ten spacer w milczeniu, przy moim depresyjnym mocno stanie porannym, wzbudził taki ogrom emocji, że po prostu szłam i płakałam... Ale to było dobre. I potrzebne zadaje się. Tak, że doceniam efekt. Choć pewnie z perspektywy reszty grupy, nadal wygląda to śmiesznie.
Potem jest normalnie gimnastyka ta poranna i śniadanie. Ja na śniadanie dostaję herbaty (ile chcę, he he) i nawet troszkę miodu można, jak ktoś chce. Ja dziś chciałam. Ewidentnie chciałam.
Po śniadaniu fitness - jak dla mnie dziś był wycisk, ale że wszyscy wiecie, że kondycję mam raczej lichą, to pewnie był to normalny fitness, tylko ja nie daję rady. Ale to nic. Nie przejmuję się.
Następnie poszłam zamówić pyszności do jedzonka na wyjazd, tzn. 1 kg ciasteczek otrębusków (bez cukru, a takie pyszne, że szok!), 1 kg pasztetu z cieciorki (rewelacyjny jest) i 1 kg twarogu takiego wiejskiego - te nasze sklepowe się nie umywają, a ja w Krakowie nie mam źródła takiego dobrego nabiału. Oczywiście ciasteczka i pasztet - na pół z Elką.
Potem wróciłyśmy do siebie i rozegrałyśmy partyjkę Dominiona. Wygrałam, ale już BARDZO NIEWIELKĄ przewagą, bo 45 do 42. Elka robi postępy w zastraszającym tempie. Kolejną partię już pewnie przegram. Przygotowuję się psychicznie ;)
Jak tylko skończyłyśmy - nastała godzina 12.00, co dla mnie oznacza obiad. Skierowałam zatem kroki ku naszej stołówce pod chmurką i wypiłam obiad :) a dobry był: oczywiście zakwas z buraków, a do tego zupa jakaś taka, hmm, marchewkowa chyba. I na dodatek, wywalczyłam jeszcze od koleżanki, która ma nietolerancję pokarmową na marchewkę i dostała pyszną zielona zupę z brokułów, groszku i czegoś jeszcze, całą filiżankę zielonej zupki. Jednym słowem - objadłam się, jak dziki osioł :)
Po obiedzie na chwilę poszłam do siebie, ale zaraz na 14 musiałam wracać na herbatę - no można się zabić, ile tego jedzenia i picia tu jest :D
Aaaaa! Zapomniałam! Odnośnie tytułu "odcinka" - po śniadaniu poszłyśmy jeszcze zapisać się na MASAŻ! W tajemnicy Wam powiem, że ja nigdy w życiu nie byłam na masażu. No więc moja ciekawość sięgnęła zenitu ;) Elka poszła na 14.30, a ja na 15.15. Tak naprawdę właśnie wróciłam i tak: po pierwsze było bardzo sympatycznie i teraz mam tak luźne mięśnie karku (w sensie rozluźnione of course), że aż nie wiedziałam, że tak się da, po drugie jednak: myślałam, że umrę tam ze śmiechu!!! Boże, ja mam takie łaskotki, że aż mi było głupio :D Stóp nie pozwoliłam dotknąć w ogóle, ale na miejsca na żebrach i wzdłuż kręgosłupa, to już nie miałam wpływu. No makabrycznie źle się zachowywałam ;) choć, dla porządku, ostrzegłam panią o moim, hmmm, defekcie :))
Niemniej jednak - nie żałuję i kto wie, może pójdę raz jeszcze!
Teraz, za godzinę mamy kolację (dla mnie tym razem soki warzywne dwa), a potem jest koncert studentów z AM z Gdańska. Byłam na nim w tamtym roku, ale chyba i teraz się przejdę. Fajnie grają - kwartet smyczkowy, o ile się nie mylę. Tylko, błagam, bez "Arii na strunie G", bo umrę! Choć obawiam się, że płonne moje nadzieje i błagania (czy błagania mogą być płonne? chyba nie...).
A teraz, obiecany jadłospis z wczoraj i dziś, spisany przez E.D.
ŚNIADANIE wczoraj:
- sok z marchwi
- zakwas z buraków
- jabłko
- surówka z ogórka kiszonego, pomidora i cebuli
- surówka z kapusty pekińskiej
- gotowany kalafior
- sok z jabłek, cytryny i młodej pszenicy
- borówki amerykańskie
- surówka z buraków z chrzanem
- surówka z rzodkiewki
- gołąbki (w kapustę zawinięte, zgadnijcie co?, warzywka :))
- zupa warzywna
- sok wielowarzywny
- surówka z selera i kiszonej kapusty
- rzodkiewka
- gulasz warzywny
- sok z marchwi i zakwas z buraków
- czereśnie
- surówka z pakusty pekińskiej i rzodkiewki
- surówka z cukinii z jabłkiem
- gotowana biała rzodkiew
- 1/2 grapefruita
- surówka z pomidora z cebulą
- surówka z brokuła i ogórka kiszonego
- gotowana brukselka z kapustą kiszoną
- zupa pomidorowa
- sok owocowy
- surówka z białej kapusty, papryki, cebuli i kalarepy
- surówka z marchwi
- mus owocowy
Do jutra! Trzymajcie kciuki, żeby było słońce, bo wybieramy się do mojego ukochanego Sikorzyna (at last!!)
p.s. jakbyście mieli ochotę skomentować coś albo się odezwać, a pod postem się nie da, bo żądają zalogowania się, maile dochodzą :)
A Pan Wojtek jest z zawodu kim?
OdpowiedzUsuńszczerze mówiąc nie mam pojęcia. prowadzi też fitnessy wszelkie i gimnastyki. pewnie coś z rehabilitacją, ale czemu on prowadzi post, to...hmm, nie mam pojęcia.
OdpowiedzUsuńKochana Moja Myszko,
OdpowiedzUsuńspiesze zameldować, ze u Ciebie w domu wszytko ok.
Kwiatki zyją (na szczescie)
i maja sie wspaniale (kwitna i fiu fiu),
gołebie tez zyja (niestety)
maja sie wysmienicie (jeszcze bardziej niestety)
Nic nie gnije.
Nic sie nie psuje.
Nic nie zalało.
Nic też sie nie stłukło.
(jak na mnie to juz sukces)
Poza tym sprawdzilam poczte dzis i....poza tym, ze znalazłam jeden list polecony z Allianz (jak sie to pisze?) ale nie otwierałam (jak cos waznego to na Twoj rozkaz to wiesz ze ja wszytko zrobię, nawet otworze ten list choc nie jest do mnie; na głodówke nie pojdę jedynie ;)
Są tez dwa zawiadomienia o listach poleconych (dziwne strasznie, bo to POWTORNE POWIADOMIENIA).
Pytałam pana na mojej poczcie na Pigonia czy ja moge Ci to odebrac (kazał mi sobie samej napisac oświadczenie, ze mi pozwalasz i probowac od okienka do okienka, powiedział tez, ze jak zrobie oczy kotka z butach ze Shreka to juz jest pewnien ze sie ktoś zlituje). Sprobuje ;)
Poza tym, dziwna sprawa...
znalazłam w Twojej skrzynce cos jeszcze.
Normalnie potraktowałabym to jako lekka forme huligaństwa, ale w okolicznościach jakich sie znajdujesz (głodówka itp) pomyslalam ze moze ktoś chciał Ci zrobic niespodzianke jak wrócisz i wrzucił pewnie z pol paczki albo wiecej petitków ;)))) (GLUPTOK NIE WIEDZIAL ZE TY NIE BEDZIESZ MOGLA JAK WROCISZ ANI ZE JA LUBIE W CZEKOLADZIE TYLKO ;)))))))
No nic to, posprzatałam ładnie i wyrzuciłam :) Dowcipnisie ;)
pozdrowienia dla wszytkich i trzymam kciuki
he he, ciekawe, kto był tak dowcipny :) dzięki, Myszko, że się wszystkim zajmujesz!! Allianza możesz otworzyć, a te polecone - jeden na pewno jest powtórny, bo już coś odebrałam, ale drugi to nie wiem skąd - myślę, że nie należy się przejmować aż tak! Co do gołębi - sprawdź tylko, jak będziesz kiedyś, czy te zasrusy weneckie nie zrobiły gniazda za krzesłami tam w rogu. Jeśli tak, to trzeba im te badyle wywalić przez balkon. Gdyby jakimś cudem były tam jajka i nie masz oporów - wywal je też :) Dzięki raz jeszcze, Gwiazko! :**
OdpowiedzUsuńGwiazdko oczywiście miało być :)
OdpowiedzUsuń