wtorek, 29 grudnia 2009

Z serii "codzienność"... Powrót.

Nie lubię zmian. Tzn. w tej chwili nie lubię zmian. Krótkoterminowo ich nie lubię. Nie lubię momentu, w którym następują. Potem jest już ok.

Powrót jest w tym kontekście zmianą. Zmianą o tyle istotną, że zauważalną i na tyle nieprzyjemną, że za każdym razem inną, nową, nieprzewidywalną. A z drugiej strony przyjemną, bo to w końcu "urządzony po naszemu fragment świata" i zbratać się z nim tak czy tak, jak śpiewał pewien bard, trzeba... Pozwólcie, że ujmę to półkolokwialnie - co za durna ambiwalencja!
Nawiasem mówiąc, sama się dziwię, że to piszę, bo ja przecież lubię zmiany. Nawet bardzo. Lubię to, co nowe, ciekawe, nieprzewidywalne. Ale... są zakresy, dziedziny, miejsca w przestrzeni i czasie, w których nawet ja potrzebuję ciszy, spokoju, ładu i...niezmienności.

Dziś nie zmierzam się rozwodzić nad kwestiami egzystencjalnymi. Chociaż... może trochę jednak tak. W każdym razie nie kwestiami życia i śmierci.

A o co tak naprawdę chodzi?
Chodzi o zmianę stanu, miejsca, poczucia swoistego bezpieczeństwa. O adaptację, o której pisałam poprzednio. Jak już wiecie, byłam tydzień w domu. Okazało się, że to wystarczająco długi okres czasu, żeby się zaadaptować do nowych-starych warunków. Super, ale, kiedy już zaczynało być ok, normalnie, codziennie... CIACH! nastał czas  p o w r o t u i cały porządek trzeba było zacząć budować od nowa. To takie małe zmagania z materią codzienności, ale czasem mi się po prostu nie chce.

Niemniej jednak wróciłam, oswoiłam rzeczywistość zastaną (nie było tak najgorzej) i oto jestem. Tym razem z Krakowa.
Nawiasem mówiąc - jak ludzie radzą sobie z wielkimi powrotami po naprawdę długiej nieobecności??
To nie dla mnie...

Dobranoc.

niedziela, 27 grudnia 2009

Z serii... bez serii :)

Jakby ktoś chciał, zapraszam na mojego "muzycznego" bloga :)

http://zefiro-torna.blogspot.com/

Z serii "codzienność"... Święta.

Z serii "codzienność", choć to nie do końca codzienność, prawda? A przynajmniej założenie jest takie, że nie powinno być codziennie. Nie zamierzam zagłębiać się nadmiernie w statystyki socjologiczne dotyczące tego, jak Polacy spędzają Święta Bożego Narodzenia, ale raczej napisać trochę, jak to jest u nas. Bez obawy - bardzo rodzinne i prywatne szczegóły zostawię dla siebie.
Jak to jest, jak nagle z różnych kawałków Polski Rodzina zjeżdża się w jeden punkt, do Domu. Sielanka? Otóż, nie do końca. Tzn. nie od razu. Proces adaptacyjny, że się tak wyrażę, musi i zajmuje kilka minut/godzin/dni... Tak jest i będzie. Mamy swoje życia, swoje przyzwyczajenia codzienne, swoją zagospodarowaną na własny obraz i podobieństwo przestrzeń. Ja tak mam. A nagle trzeba bez mrugnięcia okiem, przenieść się i przyzwyczaić do czegoś, co było "nasze" kilka dobrych lat temu, a teraz...hmm, jest czymś... nowym. Za każdym razem nowym. Ostatecznie jednak odnosi się nad rzeczywistością mniej lub bardziej spektakularne zwycięstwo.

Bo w sumie - w domu jest miło - ogień w kominku, pachnąca choinka, ludzie do porozmawiania, ludzie w ogóle, ciepła herbata i absolutny nakaz odpoczynku (któremu początkowo nieznośnie blisko do nudy). To trochę jak z urlopem (według wszelkich badań i statystyk, a także z doświadczenia własnego) - żeby w pełni korzystać z oferowanych dobrodziejstw, potrzeba 2 tygodni... A tutaj nic - tydzień i "do zobaczenia za pół roku". Po raz kolejny trzeba zająć się akceleracją - tym razem akceleracją adaptacyjną.


Obżarstwo, pękające w szwach brzuchy, niemoc twórcza i każda inna...
Brzmi znajomo? :)

No niestety, ale i "stety", okres świąteczny łączy się z obowiązkiem/przyjemnością konsumpcji tylu dóbr rynku gastronomicznego, że nierzadko człowiek zadziwia sam siebie ;)
I w tym roku nie było inaczej. Jednak, jakoś nie narzekamy. Pyszności na stole mnóstwo, cały dzień, jak na francuskim weselu - "zjadła już pani te trzy przystawki, dwie zupy i pięć drugich dań? och, to doskonale, mamy dla pani jeszcze deser nr 1, nr 2, nr 3, nr 150...." ;)
Na szczęście, za kilka dni wszystko wróci do normy. Choć właściwie... może wcale nie chcę, żeby wracało do normy? Bo czym jest moja norma ostatnimi czasy... brak ciepłych posiłków, brak czasu na jedzenie, jakieś dziwne przekąski... Czy w tej sytuacji nie lepszy bigos, kluski z kapustą, pierogi, czy choćby grzanki z żółtym serem i chrupiącą sałatą? No... lepsze. Ale wracać trzeba.

Zatem wracam i zostawiam całe to błogie lenistwo, ciepło, jedzenie, żeby mieć o czym myśleć, a może czym się inspirować? ;)

Kolędy z tym roku zaliczone, choć nie bez śmiechu.
"Kevin sam w Nowym Jorku" też :)

Termin "Święta" i rozważania na ten szczególny temat, naprawdę trudno ogarnąć w kilku linijkach wypowiedzi, więc to tylko takie chwilowe refleksje były... Może jeszcze napiszę później.



A teraz noworocznie.


Chciałabym, żeby Rok-Który-Przyjdzie był otulony, jak ciepłym szalem, odpowiedzią na pytanie...




...bo ważne, żeby wiedzieć.







Życzę wszystkim (choć czytelników nie mam aż tak wielu), żeby Nowy Rok przyniósł Wam wielki worek pełen szczęśliwych chwil, radosnych rozmyślań, nowych, ciekawych wyzwań, szans wielkich i małych, dobrych ludzi wokół, miłości w sercu i ciągłej inspiracji płynącej z codzienności.


... i jeszcze szczyptę: zdrowia, energii i odwagi, żeby życie miało siłę mieć smaczek :)