wtorek, 28 lipca 2009

Decyzje. Gołubie dzień 4

Dzień czwarty w Gołubiu przywitał nas znów brakiem słońca – coś ci synoptycy zawiedli prognozując takie piękne słońce przez cały tydzień. Niestety. No trudno. Zebrałyśmy się jakoś i poszłyśmy na poranną rozgrzewkę, która nawet była miła i jak potem stwierdziłyśmy jednogłośnie – bez niej fitness byłby dużo cięższy.

O 9 śniadanie – tu Was chyba nie zaskoczę :)
Menu: Sok z marchwi i zakwas z buraków (wymigałyśmy się z zakwasu, dostając drugi sok) Pomarańcza (1/2)
I więcej nie pamiętam…

Wiecie co, dla wszystkich zainteresowanych – przywiozę przykładowe przepisy albo od jutra Elka będzie notować. Napisałam "Elka będzie notować", bo ja zapisałam się na te płyny i nie będę już jeść surówek przez najbliższy tydzień. Nie wiem, czy dobrze robię, ale jak już powiedziałam A to powiem i B – znacie mnie.
Generalnie jutro na śniadanie dostajemy ¾ litra (!!!) soli glauberskiej z wodą (i miodem i cytryną do smaku, ale nie wiem, czy to w ogóle cokolwiek pomaga) – na przeczyszczenie, co jest koniecznym wstępem do głodówki… Bleee! Ale przeżyję – co tam! Zdecydowałam się, to przeżyję. Potem reżim dnia wygląda tak:
9:00 – śniadanie, czyli herbata ziołowa (mogą być 2 albo 3, jak ktoś chce) z łyżeczką miodu
12:00 – obiad – zakwas z buraków i wywar z warzyw
14:00 – podwieczorek (prawie teatime) – herbata ziołowa
17:30 – kolacja – sok owocowy na zmianę z warzywnym

Ostra jazda bez trzymanki :)

A wracając do dziś – po śniadaniu był fitness – fajne ćwiczenia z piłkami – choć nie takie lekkie. Trochę bolą mnie mięśnie jednak. Cóż, zawsze mówiłam, że do typu sportowca to mi daleko. Potem poszłyśmy kupić sobie jabłka 2, bo jednak trochę jesteśmy głodne, choć teoretycznie nie powinnyśmy! Ale jabłko można zjeść, więc nie przekroczyłyśmy żadnych reguł.
Zjadłszy jedno jabłko, wróciłyśmy do siebie i ja skończyłam książkę (polecam!) i poszłam spać, a Elka obejrzała sobie serial swój.
Potem obiad – znów nie pamiętam co było dokładnie – na pewno jakaś namiastka soku owocowego i wiśnie, a na ciepło faszerowana papryka i kapuśniak (kwas mlekowy doskonale zakwasza!).
Po obiedzie była "fascynująca" prezentacja tarek do warzyw ;) Elka kupiła sobie nożyk, a ja noże – polowałam na nie od zeszłego roku i w końcu mam! No. Nie ma to jak dobre noże ;)
Później na chwilę do pokoju poczytać i pograć w Dominiona - wygrałam, ale to tylko dlatego, że Młoda grała pierwszy raz i nie do końca wiedziała o co chodzi i jakie strategie należy przedsięwziąć.

Następny krok: kolacja (strasznie krótka jest ta przerwa między obiadem a kolacją). Na kolację na pewno był sok pomidorowy, a na ciepło – pieczone jabłko -> chyba najlepsze, co Gołubie wymyśliło!! R e w e l a c j a!

Po kolacji był wykład pana Wojtka (od fitnessu) o tym poście na płynach, bo on to nadzoruje i zapisy na tę formę autodestrukcji :) Skończyło się po 19, więc ok. 19:30 wyruszyłyśmy z Elką na spacer wokół jeziora. Trochę późno, ale dobrze, że poszłyśmy. Poniżej kilka zdjęć. Nogi mnie bolą, ale warto było iść.

Do jutra!


nasze jezioro (powyżej i poniżej :) )



3 komentarze:

  1. 1. Co do jadło-, a raczej płynospisu: o żesz k... ;)
    2. Co do pieczonego jabłka - no ktoś to musiał jeszcze przed Gołubiem wymyślić:)

    No i ciekawa jestem jak tam na tych płynach - chcesz być już na nich do końca pobytu w G.?

    OdpowiedzUsuń
  2. he he :) nie do końca - to trwa tydzień, choć teoretycznie max. można 5 tygodni :) ja tylko tydzień, bo potem jeszcze trzeba czasu na wyjście, czyli znów warzywek. trzymaj kciuki!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzymam kciuki, żebyś wyszła z tego cała i zdrowa;) Czekam na wieści i opisy, zarówno te pozytywne, jak i negatywne :)

    OdpowiedzUsuń