niedziela, 2 sierpnia 2009

Kartuzi, glina i dom do góry nogami. Gołubie dzień 9

Dziś był ciekawy i pełen wrażeń dzionek. Rano nie było gimnastyki, bo w niedzielę nigdy nie ma, ale za to zaraz po śniadaniu, kto się na początku wyjazdu szybko zapisał, pojechał na wycieczkę po Kaszubach. Oczywiście nie całych, ale 5 miejsc zobaczyliśmy. Ba! Nawet 6, ale o tym na koniec.

Plan wycieczki obejmował: Szymbark, Wieżycę, Kartuzy, Chmielno i Węsiory.

Zatem od początku. Szymbark – pisałam już o tym rok temu, ale dla tych, co jeszcze wtedy nie czytali i nie wiedzą, napiszę raz jeszcze. Jeśli ktoś czytał i wie albo nie czytał i wie z innego źródła – może ten fragment pominąć.

Szymbark znany jest właściwie tylko ze swojego Centrum Edukacji i Promocji Regionu, czy coś w tym guście – kompleksu tak eklektycznego, że ciężko porównać to do czegokolwiek innego. W czym eklektyzm? Już mówię. W obrębie tegoż Centrum można zwiedzić i zobaczyć: najdłuższą deskę świata (z tego, co mówił przewodnik, to już ktoś nas wyprzedził zdaje się), chatę Sybiraka, łagier, pociąg, którym wywozili jeńców na Syberię, domy osadników kanadyjskich (Kaszubów, którzy wyjechali w poł. XIX wieku), bunkier GRYF POMORZA, dom do góry nogami, kościół, w który zostały wbudowane deski z dachu domu Sybiraka i zrekonstruowany szlachecki dworek, w którym obecnie mieści się Biblioteka Sybiraków. Poza tym wszędzie są lody, gofry i kiełbaski (dla nas – makabra! – szczególnie zapachy). No sami powiedzcie? Niezłe rokokokoko, co? :)

Poniżej dom, który stanął na głowie.



I teraz po kolei. Deska, jak to deska – jak dla mnie szału nie robi, choć rzeczywiście jest długa. 36,82cm. Z daglezji wycięta. No, dobra, ciesielska robota ;) Potem następuje seria rzeczy, które na mnie robią wrażenie duże. Choć nie miałam nikogo, kto zostałby zesłany na Syberię, oglądając te wszystkie straszne rzeczy, jakoś się człowiek czuje mały, leniwy, wygodnicki i mocno niedoceniający tego, co ma…
Nie mam zdjęć pociągu ani domu, czy łagru, bo jakoś… nie wiem, miałam poczucie, że to nieetyczne się tam fotografować… Może to trochę głupie, ale tak czułam. Pewnie można sobie w internecie pooglądać.
Do bunkra nie weszłam – ani teraz, ani rok temu. Ludzie wychodzili i mówili, że wrażenia mocne. Ja spasowałam. Jakoś nie mogłam po tym zestawie syberyjskim przeżywać jeszcze bombardowania…

A teraz ciekawostka: siedziałam sobie przy wyjściu z bunkra i czekałam na resztę. Nagle podchodzi do mnie pani z Grecji (jedna z kilku, które są akurat na turnusie) i pyta, co ja robię w życiu, kim jestem, itd. Więc jej powiedziałam, że między innymi jestem translator from russian, a ona do mnie: from russian? No to dawaj budiem gawarit’ po-russki. No wcięło mnie całkiem. Okazało się, że studiowała medycynę w Moskwie i mówi pięknie po rosyjsku! Czad – tak dawno nie mówiłam, że myślałam, że wszystko zapomniałam. A jednak nie :) choć oczywiście słówek mi trochę brakuje… Tak, że od tej pory miałam rosyjskojęzycznego rozmówcę. Potem tłumaczyłam im wszędzie, gdzie się dało, a oni swoim znajomym na grecki. Bardzo kosmopolitycznie. Najgorzej było z krużgankami, kurdybanami, kaplicami i pierwowzorami haftu kaszubskiego ;) Czasem zdania wyglądały tak: JA „how to say chapel in russian?”/ONA ”I don’t know”/JA „so, this chapel była pastrojena w XVI wiekie” ;d
Ale raczej było pięknie i poprawnie. A jak cudownie było znów usłyszeć ten język i móc go używać!

Po Szymbarku pojechaliśmy do Wieżycy. Jest tam wieża widokowa, na którą wskrobała się Elka, bo ja byłam w tamtym roku i wystarczy – nie dość, że są prześwitujące stopnie, to jeszcze cała górna platforma buja się od wiatru! Brrr!

Widok z wieży na Wieżycy


Kolejny punkt programu to Kartuzy. Nie pamiętam, w którym wieku klasztor Kartuzów został tam założony, ale ci Karuzi to są straszni hardcore’owcy! Nie dość, że żyją w eremach, wychodzą z nich tylko na nabożeństwa, ale nie mają prawa z nikim rozmawiać (rozmawiają tylko w niedzielę i to tylko i wyłącznie o sprawach zgromadzenia!), to jeszcze poszczą strasznie restrykcyjnie – 3 dni w tygodniu post całkowity, czyli woda, 3 dni – post taki normalny, czyli chyba jeden posiłek dziennie (generalny zakaz mięsa) i tylko w niedzielę mogą zjeść rybę. No masakra! Kartuzów w Kartuzach już nie ma, ale jest kościół i jedna ta ich pustelnia (nie wiem, czy to jest ten erem, czy ta erema, ale obstawiam rodzaj męski). Kościół zwiedziliśmy – przetłumaczyłam, jak umiałam (przy „krużgankach” się poddałam i chyba powiedziałam, że była tam płaściadka).

Oto i "kawałki" kartuzkiego nasljedstwa





Z Kartuz pojechaliśmy do Chmielna, gdzie jest muzeum garncarstwa. Wiem, że brzmi mało pociągająco, ale jest malutkie, więc nie obciąża za bardzo chodzeniem i zbiorami, a poza tym pan Grzegorz – garncarz, pokazuje, jak się te cuda robi. Naprawdę, to niesamowite – kilka ruchów i wychodzi takie cacko, że szkoda mówić! A teraz, uwaga uwaga, poprosiłam pana Grzegorza, czy nie mogłabym spróbować i…. zgodził się! :) Kurczę, strasznie to trudne! Zrobiłam okrutnie pokraczną (w porównaniu z jego wyrobami) miseczkę, ale byłam dumna i blada! Oczywiście nie obyło się bez kraksy - jeden kawałek gliny mi odleciał - ot tak sam z siebie ;) (dzięki Bogu, że w nikogo nie trafił, bo dopiero by było!).

Poniżej ja przy kole garncarskim i mój wyrób pierwawa sorta ;)

(te sexi spodenki, 3 razy na mnie za duże, dostałam od pana Grzegorze w celach ochronnych ;))

:)))


Kupiłyśmy sobie z Elką ogromne kubki w Chmielnie z kaszubskimi wzorami, więc coś mamy na pamiątkę.

Kolejnym i ostatnim punktem programu były Węsiory i kamienne kręgi. Jest kilka teorii nt powstania tych kręgów – jedna o Gotach, że to oni przywędrowali i sobie zrobili magiczne kręgi do obrzędów i obrony kurhanów, w których grzebali swoich zmarłych, itd. Teorię tę obala trochę fakt, że w innych miejscach, w które, jako lud koczowniczy, przewędrowali owi Goci, takich kręgów nie znaleziono, więc prawdopodobnie są one wcześniejsze, a Goci zaadaptowali je po prostu do swoich potrzeb. Trzecia teoria, na podstawie badań porostów na kamieniach tworzących kręgi jest taka, że są one (kamienie) tam już o ponad 10 000 lat, więc Goci mogą się schować. Poza tym te kręgi to istny raj dla bioenergoterapeutów i różdżkarzy, bowiem emanują taką energią, że leczą nawet raka (tak mówią). No cóż – ja tam nic nie czułam, ale może to właśnie o to chodzi. Kaszpirowski też mówił tylko „adin, dwa, tri, skażytie mienia, gdie siditie” i ludzie zdrowieli ;) Niemniej jednak – ludzie się na kamieniach kładli i… leżeli, doenergetyzowując się zasadniczo (jak twierdzili) :)
Jak wyjeżdżaliśmy z kręgów, przewodnik powiedział, że jesteśmy taką fajną grupą, że ona ma propozycję – co my na to, żeby pojechać do Ziemi Świętej jeszcze teraz? No więc, po chwili lekkiej konsternacji, wszyscy ochoczo przystali na ten bonus. I rzeczywiście, pojechaliśmy (właściwie przejechaliśmy nie zatrzymując się) do wsi… BETLEJEM :)
jest tam tylko jedno gospodarstwo, ale Betlejem jest!

Wróciliśmy dokładnie na kolację. Bardzo dobre soki były u mnie. Dziś jadłospisu nie będzie, bo z okazji wycieczki, dostaliśmy prowiant.
Po kolacji, daliśmy się jeszcze namówić Grekom na spacer dookoła jeziora. I dobrze – baaardzo miły spacer. Całą drogę dyskutowałam sobie z panią Greczynką po rosyjsku. Potem dołączył do nas taki pan Jacek, który śpiewa w chórze cerkiewnym i śpiewaliśmy po grecku i rosyjsku piosenki. Wyobraźcie sobie – grupa świrów z kijkami do nordic-walkingu idzie przez las i wydziera się „Rascwietali jabłoni i gruszy…” :D

No, jutro za to, w ramach zacieśniania więzów międzynarodowych, obiecałam zawieźć Greków na badania krwi do szpitala i jestem z nimi umówiona o 7:40 w ośrodku! Ech, czyli trzeba wstać wcześniej sporo… No i z gimnastyki nici, ale trudno – pomogę przecież.

Do jutra Kochani!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz