wtorek, 4 sierpnia 2009

Siedzimy... nic się nie dzieje... A tu nagle Sikorzyno :) Gołubie dzień 10 i 11

Kochani Czytelnicy!

Wybaczcie ten karygodny brak relacji, ale... jak w tytule... NIC SIĘ NIE DZIAŁO. No dosłownie. Wczoraj wstałyśmy, poszłyśmy na gimnastykę... A nie! kurczę, jednak coś się działo. O 7:40, jak pisałam poprzednio, musiałam jechać z Grekami do Kościerzyny do szpitala, bo chcieli zrobić badania krwi. Pojechałam, wytłumaczyłam pani pielęgniarce, jakie badania chcemy zrobić, aczkolwiek musiałam się trochę nagłowić, bo mnie medycznych terminów po rosyjsku nie uczyli... Ale daliśmy radę. Wróciliśmy akurat na śniadanie, więc ominęła mnie gimnastyka i przytulanie brzóz. Szkoda, szczególnie gimnastyki, bo potem na fitnessie czułam się ciężko nierozciągnięta i okropnie leniwa jakaś (aczkolwiek nie wykluczam, że to kwestia 2 łyżeczek miodu, które zjadłam, tfu!, wypiłam w porannej herbacie).

Potem już dzień toczył się normalnie - o 10.00 gimnastyka fitnessowa, potem obiad, czyli zupy do wypicia, chwila przerwy i o 14.00 herbata, potem do domu spać, oglądać "Ranczo", czytać, czy inne tego typu aktywności uprawiać i o 17:30 kolacja. A nie! Kurczę, skleroza - to pewnie przez nadmiar warzyw ;) po obiedzie od 15.45 był znów wykład doktor Dąbrowskiej. Bardzo ciekawy. Naprawdę. Także w sumie z przyjemnością posłuchałam.

Potem rzeczywiście była kolacja i tyle z dnia wczorajszego.

A dziś - od rana standard: gimnastyka i brzozy, potem śniadanko (zjadłam chyba 3 łyżeczki miodu! w herbacie rzecz jasna i byłam taka leniwa na fitnessie, że szkoda gadać - przynajmniej przez pierwszych kilka ćwiczeń). Po tym całym fizycznym maltretowaniu - do domu na półtorej godziny - poczytać kryminał, bo mnie Bocheński za dużo mózgu zabiera ;) i na obiad. Dziś miałam barszcz i, hmm, coś co miało być zdaje się zupą marchwiową, a z marchwi miało jedynie kolor. Czyli woda bez soli w kolorze młodej marchwi. Z koperkiem - o smaku koperku ;) polecam ;)

Po tych zupkach do domu na partyjkę Dominiona z nowymi kartami (za czorta nie możemy rozgryźć Kanclerza!) i na herbatkę/tudzież obiad w przypadku Młodej. Po obiedzie ekipą 5-osobową (Elka, pani Basia ze Śląska i jej dwie córki lat: 11 i 9 oraz ja) wybrałyśmy się do Sikorzyna, gdzie przecież zostawiłam nuty, a koniecznie musiałam je odebrać :) wypiłyśmy przy okazji pyszną białą herbatę z figami i gruszkami - rewelacja :), poodpoczywałyśmy, ja trochę pograłam - super! No i z bólem serca, ale trzeba było moje miejsce kochane pożegnać...

Wróciłyśmy na kolację - przepyszne soki miałam!! ale to pewnie przez to, że to ostatni dzień - od jutra znów warzywa... a szkoda.

Po kolacji był wykład pani Joli - dietetyczki naszej - o zdrowym żywieniu. Bardzo ciekawy. Tyle, że sporo informacji na raz i nie sposób wszystkiego zapamiętać. Wiedzieliście np., że brokuły powinno się moczyć przez 30 min. przed ugotowaniem albo wkrojeniem do sałatki w wodzie z sokiem z cytryny albo octem jabłkowym, żeby cała chemia z nich wylazła? Bo ja nie :)

Teraz jest jakiś koncert pana Edmunda Lewańczyka - Kaszuba z akordeonem. Jak go szanuję, tak podziękowałam. Słyszałam w tamtym roku i powiem Wam, że folk kaszubski z wykonawcą dobijającym 80. mnie nie kręci ;)

No, to jutro na śniadnie dostaniem puchar owocowy (przynajmniej zawsze tak było), dyplom (he he he) i uscisk ręki prezesa oraz, o niebiosa!, pamiątkowe zdjęcie z dyplomem :D

Do jutra zatem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz