poniedziałek, 19 lipca 2010

Пусть всегда будет солнце! czyli Gołubie 2010, dzień 2

Dzisiejszy odcinek będzie krótki (chyba, że wyjdzie mi inaczej:) ).

Po pierwsze i najważniejsze: wyszło słońce!! nie jest jeszcze oszałamiająco gorąco (w ogóle nie jest gorąco, chyba że jakimś cudem dłużej przygrzeje), ale to dobra prognoza :) Ja osobiście strasznie nie lubię szarugi, braku słońca i temperatury koło 20 stopni. Po prostu jest mi zimno. I już. Dziś pewnie nie było wiele więcej - wg danych na "plaży", która tak naprawdę jest większym trawnikiem, tyle że graniczącym z jeziorem, więc szumnie zyskał sobie ów trawnik miano plaży, temperatura powietrza wynosiła 22 stopnie, a wody... 25! Ale ja i kąpiel w takich warunkach to raczej mocno antynomiczne pojęcia :)
Zatem - wyszło słońce i niech już zawsze będzie (cóż za zgrabne nawiązanie do tytułu, nieprawdaż? ;))) ). Podobno prognozy są takie, że... no dobre są po prostu :) Będę na bieżąco donosić o ich sprawdzalności - bez obaw.

Dziś rozpoczął się właściwy gołubieński "reżim" - 8:00 gimnastyka w lesie (takie rozciąganie bardziej, niż męczarnia), potem o 9:00 - śniadanie -> program śniadania:

- sok marchwiowo-jabłkowy
- zakwas z buraków
- surówka: kapusta biała, pomidor
- surówka: buraki, cebula, chrzan (dobre)
- gotowany seler z sosem pomidorowym (bez sosu ;) - może zapomnieli...)
- 1/2 grejpfruta

Po śniadaniu fitness (o 10:45) - nowa pani prowadzi - fajnie bardzo, chociaż, jak człowiek nierozćwiczony (co z tego, że rozciągnięty, kiedy mięśni brak ;) ), to dość konkretny wycisk :) Jak zwykle, przeżyłam - może coś tam mnie jutro poboli (te mięśnie prawie-nieistniejące mam na myśli), ale dam radę -> taki mam plan :)

Potem chwila lenistwa nad jeziorem (załapałyśmy się na moment ze słońcem) i obiad. Czyli: schemat w pełni - nudy na pudy...

A na obiad były następujące "frykasy":
- czereśnie (no to było pycha!)
- surówka: ogórek kiszony, cebula
- surówka: kalarepa, jabłko
- kabaczek parzony (całkiem niezły)
- zupa jarzynowa (he he, a to zaskoczenie;) )

Po obiedzie - lenistwo na tarasie - super słońce, lekturka, opalanie mimowolne :)

Potem - wykład dr Dąbrowskiej - jak zwykle spóźniona i jak zwykle dłużej, niż powinno być ;), ale i tak ciekawie -> jak ona opowiada o tej diecie, człowiek jest w stanie uwierzyć we wszystko i absolutnie zanegować medycynę konwencjonalną. Hola! Bez przesady. Ja wierzę w jej metody i trafia do mnie to, co mówi, ale to nie jest prawda, że medycyna tradycyjna niczego nie potrafi wyleczyć i wszystko trafia w ostateczności do niej. Oczywiście, że ma ogromne zasługi i świetne wyniki, ale nie dajmy się zwariować :)
Niemniej jednak, wykład był ciekawy. Nie obyło się co prawda bez wtrętów o in vitro, którego pani doktor, ściśle współpracująca z radiem ojca dyrektora, nie akceptuje zupełnie, ale ogólnie naprawdę dobrze się jej słucha.

Zaraz po wykładzie kolacja -> repertuar kuchenno-kolacyjny poniżej:

- sok pomidorowy
- marchewka z jabłkiem (pyyyycha!!)
- kiszona kapusta, cebula
- rzodkiewki
- gotowana brukselka ze szpinakiem (bleeeee - nie do ruszenia dla mnie)

A teraz siedzę sobie i piszę, patrząc jednym okiem w tv, w którym jest tylko program pierwszy, ale i tak jest to swoiste novum, bo ja telewizora nie mam :)

A! Zapomniałabym - zapisałam się na serię masaży odtoksyczniająco-odchudzających pięciu i...obawiam się, że umrę na łaskotki :D Będę donosić, jak było (jeśli... no wiecie... ;) ).

Dołączam jeszcze na koniec fotkę najbardziej uroczych mieszkańców Waldtouru:)


...i wcale mi krótko nie wyszło ;)

Take care, Ludki!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz