wtorek, 20 lipca 2010

Stara bieda i nowe znajomości czyli Gołubie 2010, dzień 3

Mam problem. Strasznie ciężko pisać o czymś, co już było dwukrotnie, w sposób innowacyjny, zaskakujący...ba! zwyczajnie ciekawy... A tak trochę ma się sprawa z Gołubiem tegorocznym. Wy już wszystko wiecie! A tutaj naprawdę nie dzieje się nic nowego... Pokazują te same tarki, robią te same testy, gotują te same warzywa...

No, ale chociaż dla jadłospisu ten wpis zrobię.

Rozpoczynam od początku, jak Pan Bóg (umowny) przykazał :)

Po pierwsze: zaspałam na gimnastykę!! Wstyd i hańba! Ale czułam się tak słabo, że nie dałam rady wstać :/ Niezbyt to przyjemne, ale myślę, że miałam strasznie niskie ciśnienie (mój rekord 80/40, więc chyba musiałam być blisko tego wyniku). Wstałam dopiero na śniadanie. O tym, co jedliśmy - na koniec tym razem.

Po śniadaniu poszłam na...masaż. O Jezusie i wszyscy święci!! Myślałam, że umrę z powodu łaskotek i...bólu. Czy Wy wiecie, jak to boli?? Ja już wiem... Bardzo. A dlaczego? Otóż już wiem - mam pospinane absolutnie wszystkie mięśnie - o istnieniu niektórych nawet nie wiedziałam. Nie jest to dobra wiadomość, ale dzięki niej wiem, że dobrze zrobiłam zapisując się na takie masaże. Pan masażysta jest bardzo sympatyczny - fajny gośc, podróżnik, wygadany taki i nie miał nic przeciwko temu, że się wierciłam niemiłosiernie i śmiałam przez 40 min. Śmiał się tylko, że nie ma nic przeciwko temu, kiedy ludzie mówią do niego "Jezu", "Boże", itd., ale kiedy już mówią "matko", jest w tym coś niepokojącego :))) (nie mówiąc już o "Matko Boska" czy "Matko Święta" ;) ). Przeżyłam ten masaż i mam nadzieję, że następne będą łagodniejsze - pan powiedział, że lepiej będzie wziąć więcej łagodnych, niż 5 takim max. Tak więc zrobiłam, co skutkuje tym, że będą dusić moje biedne mięśnie do czwartku przyszłego.

Potem fitness z piłkami - mięśnie mnie bolały trochę po wczoraj, ale jakoś przećwiczyłam te 45 min.

Potem rozmowy telefoniczne z ginącym zasięgiem, zatem przerywane - makabra, ale dobrze, że chociaż gdzieś jest jedna kreska... A ja tak tęsknię za Moim Kochaniem i nawet pogadać nie mogę... tzn. czasem się udaje, ale to denerwujące, że nie można się przesunąć centymetr w prawo czy w lewo, bo można zgubić sieć...
Ok, dość frustracji - dobrze, że mam szybki internet w pokoju :)

Potem obiadek z faszerowaną papryką - patrz: koniec maila.

Po obiedzie prezentacja tarek - nie poszłam, bo już nawet te tarki mam ;)

Ale za to mam nowego kolegę - Wiktora. Lat: całe 3 :) Zdaje się, że nie tylko staż potwierdził to, że dzieci mnie lubią ;) Wiktor jest fajny bardzo - bawiliśmy się w piasku, szukaliśmy małego kota i usiłowaliśmy wytłumaczyć sobie, że LIŚCIE poziomek nie nadają się do jedzenia :) Jego rodzice się strasznie zdziwili, że Wiktor podał mi swoje imię i nie chce mnie puścić do domu :) Coś jednak te dzieci we mnie lubię - i ze wzajemnością :)
Btw, mam jeszcze trochę starszą od Wiktora (jakieś 5 lat) podopieczną - Wiktorię (żeby było śmieszniej :) ). A miałam się już nie zajmować dziećmi...

Tak więc - pobawiłam się chwilę i miejsce zabawy zajęło opalanie (przez chwilę, bo się za ciepło zrobiło) i czytanie książki. W tzw. międzyczasie zapisałam się jeszcze raz na testy na nietolerancje pokarmowe - kurczę, może wyjdzie to samo, ale chcę sprawdzić...

Kolacja była dobra :) a po kolacji - zabawa z maluchami - budowaliśmy zamek z piasku, pod którym zamieszkały dwa smoki - Irys i Wiktor (3-latki mają tendencję do nadawania wszystkiemu własnego imienia) - nie doszliśmy do porozumienia, czy to przyjazne smoki, czy ziejące ogniem potwory, ale faktem jest, że zamieszkały :)

A potem wróciłam do pokoju/domku, posiedziałam na facebooku, robiąc najidiotyczniejsze testy świata, wykąpałam się i piszę :)

No dobrze, tyle na dzień dzisiejszy - naprawdę mam nadzieję, że jutro coś się wydarzy, co jak nie to zwariuję albo... nie napiszę ;)

Poniżej jeszcze jadłospis dzisiejszy:

ŚNIADANIE:
- zielony sok
- zakwas z buraków
- surówka: biała rzepa, sałata, papryka
- surówka: ogórek świeży, szczypiorek
- gotowana biała kapusta (bleeee!!)
- mandarynka

OBIAD:
- 1/2 kiwi
- surówka: kalafior, ogórek kiszony
- surówka: kabaczek, jabłko (bardzo dobre)
- gotowane: faszerowana papryka (dobre)
- zupa: kapuśniak (dobry)

KOLACJA:
- sok pomidorowy
- surówka: kalarepa, rzodkiewka
- surówka: sałata, ogórek, pomidor, cebula
- jabłko pieczone (pyyyycha!! największa pycha w całej gołubieńskiej diecie)
- surowa marchewka



Do jutra! (mam nadzieję)



p.s. synoptycy w sumie mieli rację :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz